Jak w domu
Dom to nie sprzęty, choć uwielbiam naszą wielką kanapę w salonie, która pomieści całą rodzinę i kocham pomarańczowy fotel, w którym karmiłam naszego synka, Kosmę. Lubię światło wpadające przez białe, drewniane żaluzje. A właśnie, ja po prostu lubię drewno. Kiedy architekt przebąkiwał coś o metalowych schodach, od razu zrobiło mi się zimno. Bo przecież dom to ciepło. W sensie dosłownym i w przenośni. Po schodach zasuwam w nocy do dzieci. Stopnie muszą być przyjemne w dotyku. Przyjazne dla bosych stóp. Ciepłe. Podłoga w całym mieszkaniu jest drewniana. Bez lakieru. Tylko naolejowana. Cholernie niepraktyczne, ale też cholernie naturalne. Te deski żyją swoim życiem. Zostają na nich plamki i plamy, ale to wszystko pisze historię naszego mieszkania. Nas. Nie przeszkadzają mi. Po dwóch dniach już ich nie widzę, po dwóch dniach drewno absorbuje to, co na nie wylałam. I tak sobie koegzystujemy dalej. Spokojnie, nie jestem i nigdy nie będę perfekcyjną panią domu. Perfekcja do lamusa!
Ostatnio usłyszałam piękny komplement: jesteś pierwszą znaną osobą, u której byłem i która mieszka w domu do życia, nie do pokazywania. Jakie to było miłe! I znowu: pilnowałam architekta, żeby było nie tylko ładnie, ale też praktycznie. To dom z wielkim psem i dwójką smyków z turbo doładowaniem. To dom biegaczy i wspinaczy. Triathlonistów i niepoprawnych obieżyświatów. To dom, gdzie kuchnia paruje, a goście nie chcą z niej wychodzić. Dom do życia...
Mój Paweł twierdzi, że jest zagracony, ja upieram się, że jest „żywy“ po prostu. Paweł jest ekstremalnym minimalistą, ja dopiero uczę się oczyszczać przestrzeń. Już nie przywożę bibelotów i figurek z podróży. Przywożę smaki i zapachy. Właśnie: uwielbiam, jak dom pachnie. Najlepiej, żeby to był zapach naturalnej świeczki z wosku pszczelego z dodatkiem aromatu herbaty, lasu, cytrusów. Ale lubię też naturalne kadzidła, które przyjaciele zwożą nam z całego świata. Kiedy zapalę takie w łazience, zapach utrzymuje się przez dwa dni. Czasami palę białą szałwię: oczyszcza, uspokaja, jest w niej coś wyjątkowego. Coś bardzo mojego.
Dom to codzienne rytuały
Dom to codzienne rytuały. Małe, wielkie przyjemności, które sprawiają, że chce się do niego wracać. To u mnie jeszcze nie nawyk, ale staram się wstawać godzinę przed budzikiem. Po to, żeby mieć czas tylko dla siebie. Bez telefonu i komputera. Na ciepłą wodę z imbirem, cytryną i miodem. Na oddech. Na tybetańskie ćwiczenia, które pobudzają ciało i umysł do nowego dnia. Na płukanie ust olejem sezamowym, który usuwa toksyny. Na ciszę. Na pogapienie się w niebo. Czasem mi się nie chce, przyznaję. Ale właśnie wtedy, jeśli nie wyłączę budzika i nie pójdę dalej spać, nagroda jest największa. Spróbujcie! Godzina tylko dla siebie. Nie na maile, smy, Instagramy i Facebooki. Dla s-i-e-b-i-e. Bezcenne. Mam nadzieję, że ta godzina na stałe zagości w moim domowym grafiku.
Mamy otwartą kuchnię
Kocham gotować, ale kocham też być z ludźmi. Cudownie, że mogę to łączyć. Przykrywka podskakuje na garnku, zapach czosnku na oliwie pobudza ślinianki, dzieci zaglądają mi przez ramię. Gotować trzeba z sercem, tylko wtedy smakuje. I zdrowo, bo nasz organizm pamięta wszystko i kiedyś albo się pięknie zrewanżuje albo odpłaci pieknym za nadobne. Pewne rzeczy są w naszej kuchni stałym menu: sama robię „mleka“ roślinne do kawy z kardamomem, cynamonem, goździkami. Spróbujcie! Szklankę eko orzechów/migdałów bez skórki/płatków owsianych/wiórków kokosowych (do wyboru) zalejcie trzema szklankami wody i zostawcie na noc. Rano zblendujcie i odcedźcie. Gotowe. Proste, prawda? I jakie pyszne! Nasze smyki uwielbiają owsiankę na wodzie albo takim domowym mleku roślinnym. Dodaję do niej owoce, pestki (najlepiej też moczone przez noc i przepłukane), polewam miodem i olejem lnianym. To solidna dawka zdrowia i energii. Tak, lubię jak kuchnia pachnie przyprawami. Lubie, kiedy żyje i gromadzi ludzi. Bo dom to przede wszystkim ludzie. Profesor Kołakowski mawiał: „Po pierwsze przyjaciele, poza tym chcieć niezbyt wiele“. Jakie to ważne i jakie mądre: pielęgnować to, co nam bliskie. Spojrzeć w oczy. Wypić wspólnie kawę bez zerkania na ekran telefonu. Porozmawiać. Nie tylko patrzeć, ale zobaczyć. Nie tylko słuchać, ale usłyszeć. Mała, wielka rzecz. Ostatnio zrobiłam rachunek sumienia i staram się bardziej dbać. Nie pędzić jak chart wypuszczony z bloków startowych, zwolnić, zadzwonić, pogadać, zaprosić, spotkać się. Jest mi z tym dobrze. Najlepiej. Te chwile z bliskimi to często najlepsze chwile dnia.
Dom to światło
Kiedy wchodzę do jakiegoś nowego pomieszczenia, intuicyjnie czuję, czy jest „moje“ czy nie. Czy jest w nim słońce czy przytłaczająca szaruga. Czy promienie wpadają przez okno. Czy liście na zewnątrz rzucają cienie na podłogę. Uwielbiam te zabawy ze słońcem. To energia, radość, endorfiny w czystej postaci. Pewnie dlatego mało u nas w domu ścian, a dużo przestrzeni. Niech słońce tańczy i dzieli się dobrym humorem. Kiedy przesadzi z hulańcami, opuszczam żaluzje, a promienie i tak wciskają się przez szpary, sprawiając, że świat wydaje się bardziej przyjazny.
Dom to rośliny
Czytam właśnie książkę „Skogluft. Mieszkaj zdrowo“. Dużo w niej o tym, co sprawia, że mieszkanie nas otula, że dobrze się w nim czujemy, że jest zdrowe. To z niej dowiedziałam się o shinrin-yoku, czyli kąpielach leśnych zalecanych przez japońską służbę zdrowia. Chodzi o spacer wśród drzew. Dlaczego? Rośliny wydzielają substancje, za pomocą których ostrzegają się wzajemnie o niebezpieczeństwie. W lesie ich stężenie jest wyjątkowo wysokie. Dla nas, ludzi, wdychanie tego aromatu to samo zdrowie: obniża ciśnienie, poziom stresu, poprawia koncentrację, reguluje poziom cukru we krwi, poprawia samopoczucie. Dlaczego więc mamy sobie tę naturę dawkować, skoro możemy mieć ją w domu? Lasu w w nim nie zasadzimy, ale zieleń możemy wprowadzić. Nie tylko dla estetyki, ale dla zdrowia. W moim domu rodzinnym zawsze było mnóstwo kwiatów, o które dbał tata. Dziś ja – zamiast telewizora – mam na ścianie Floramę. To rama, z której wyrastają żywe kwiaty. Lubię na nie patrzeć. Zieleń jest kojąca, zieleń oddycha, filtruje powietrze, uspokaja. To najlepszy film świata. Zieleń w połączeniu ze słońcem wpadającym przez okno to optymizm w czystej postaci. Do takich czterech kątów lubię wracać. Pachnących wanilią, szałwią i ... naturą. Takiej oazy Wam też życzę. Dobrego dnia!